01 kwietnia, 2015

Opowiadanie o Tauriel i Kilim cz.6

 W mieczach odbijały się płomienie ogniska. Nagły podmuch wiatru i żar uniósł się do góry. Zawirował i opadł. Krasnolud twardo stał w miejscu, tak samo jak jego koń. Strażnicy stanęli, ustawieni w równy szyk schowali miecze. Nie mieli ochotę na walkę, jednak czuli się pewnie. Dwudziestu na jednego to nie jest wielki wyczyn. Znowu podmuch wiatru, koń próbował się cofnąć. Rzucił łbem. Coś jest nie tak. Elfy przyglądały się drzewom za Krasnoludem. Wyciągnęli szybko miecze, nagle któryś z nich krzyknął aby Fili zszedł z konia dobrowolnie. Krasnolud nie mógł tego zrobić, nie może poddać się przed Blondyną. Znowu podmuch, koń zarżał.
- Będziemy tak stać, czy w końcu podejdziecie!- Głos Filiego rozbrzmiał w trakcie dziwnej ciszy.
 Strażnicy ruszyli w stronę krasnoluda. Znowu podmuch, jednak tym razem dodał otuchy dla Krasnoluda. Docisnął łydki i galopem ruszył w kierunku namiotów. Nie miał w planie zabijania strażników, tylko jeden dziecięcy pomysł. Elfy rozdzieliły się, gdyż po stratowaniu przez konia nie żyliby już. Miedzy nimi przemknął Fili, poczuł jedynie delikatny ból w nodze. Cóż bez start by się nie odbyło. Krew pociekła, jednak nie czuł bólu. Wszystko przez adrenalinę. Chwycił miecz w lewą rękę i wyciągnął na tyle w bok ile się dało. Namioty pod wpływem ostrza rozdzierały się. Teraz wystarczyło przejechać koło największego. Udało się, jego plan sprowokowania ich udał się! W tej chwili poczuł kolejny ból w nodze. Ostrze wbiło się i momentalnie wypadło z jego nogi. Adrenalina dalej działa. Pogalopował w stronę przesmyku do lasu, odwrócił się i zobaczył coś co sprawiło ciarki na plecach. Oni nie żyli ! Strażnicy leżeli martwi, żaden nie patrzył w jego stronę. Wszyscy byli zwróceni w stronę ciemnego lasu. Pognał dalej, teraz wystarczy dotrzeć do Ereboru. Jechał przez las, minęło kilka godzin ale dalej znajdował się buszu. Wiatr zaczął świszczeć. Koń przerażony cofnął się. Fili docisnął łydki i ruszył galopem. Wiatr znowu huknął , gałąź spadła tuż przed koniem. Ten wystraszony  stanął dęba. Fili nie utrzymał się na grzbiecie. Huknął głową w coś twardego. Okropny ból rozdzierał jego czaszkę od środka. Jedyne co wtedy widział to uciekającego konia, jednak po chwili koń się zatrzymał i wracał w jego stronę. Obraz rozmywał się mu przed oczami. Jasne niebieskie światło nagle mignęło mu przed oczami. Ostatnie co poczuł to dotyk na ramieniu i czyjeś włosy na twarzy.
***
Kili odprowadził elfkę do pomieszczenia. Ucałował ją w czoło. Co mógł zrobić więcej, nie może teraz przy niej zostać. Musi ratować brata. Zszedł szybko do stajni. Przygotował konia, jednak w drzwiach stanęła pewna drobna postać. Niebieski kaptur zakrywał jej długie i brązowe włosy. Uniosła głowę do góry. Jej oczy przeraziły krasnoluda. Bił z nich okropnie jasny błękit. Poprawiła zakrwawioną ręką włosy.
- Jedź w stronę naszego pałacu, w stronę dzieciństwa. Znajdź go i pojedź do najbliżej wsi. Musi być jak najszybciej odnaleziony. Postać odwróciła się i wybiegła z stajni. Krasnolud pobiegł za nią, jednak nikogo już nie widział
- Gdzie ona się podziała ? - w myślach przetwarzał właśnie usłyszane słowa. Pałac, dzieciństwo.. Coś mu to mówiło. Na durina, dlaczego on był tak głupi. On ją zna, pamięta.  Musi teraz jechać w stronę ich ulubionego miejsca! W stronę brata! 
 Wskoczył  na konia i wyjechał na deszcz. Po kilku chwilach był już przemoczony. Mokre włosy opadły mu na twarz, ale właśnie wjeżdżał w gąszcz. Las, który był ich ulubionym miejscem. Ich.. Jego, Filiego i Sigrid.